Fort potrzebuje tych, którzy potrzebują Fortu

W 2020 roku rozpoczął się kolejny sezon działalności naszego projektu „Fort Knox”. Pod wieloma względami nie jest tak, jak na to liczyliśmy i na co mieliśmy nadzieję. Ale też kolejny sezon udowadnia, że ci, którzy zdecydują się na bliską współpracę, mogą liczyć na uzupełnienie strat i cieszenie się z pszczół, które od lat nie były leczone przeciwko warrozie. Bo choć Fort stracił po drodze wiele rodzin pszczelich, to jednak rozwijał też te linie, w których ostatni raz zwalczano dręcza pszczelego w jesieni 2014 roku.

Zacznę może od tego, co niekoniecznie się udaje. Kto będzie szukał argumentów przeciwko współpracy, ten pewnie zatrzyma się tutaj, przekonany, że nie warto. Mam jednak nadzieję, że nie wszyscy skończą czytanie na argumentach „przeciw”. Nasz projekt ma szereg słabości. Chciało by się powiedzieć, że przede wszystkim pokonuje go „rzeczywistość”. Ona cały czas się odzywa: wielu nie chce dołączyć do współpracy, bywa, że innym coś nie pasuje. Czasem są chwile wzlotu, a czasem upadku. Pomimo tych wszystkich problemów osobiście wciąż staram się przekonywać, że jednak może być inaczej. Czy może? Na pewno: „może”, ale czy: „jest”?

Fort Knox zaczął się jako niewielki projekcik prowadzony przez jeszcze mniejszą grupkę amatorów działających na bazie pełnego wzajemnego zaufania, pasji, energii i entuzjazmu. Niestety lata dotychczasowej współpracy zabiły wiele z tej energii i entuzjazmu i nadwyrężyły też wzajemne zaufanie. Z różnych powodów, o których nie miejsce tu mówić publicznie, nasze środowisko podzieliło się przez ostatnie lata, zawiązały się nowe nici koleżeństwa czy przyjaźni, ale i niektóre dawniejsze rozerwały się – czasem wydaje się, że wręcz bezpowrotnie. Każda ze stron zapewne ma swoje argumenty i racje. Dość powiedzieć, że pewnych wypowiedzianych słów nie da się „odwypowiedzieć”, a pewnych czynów „odczynić”. Niezależnie od wszystkiego wydaje się, że jedyne co chyba u wszystkich przetrwało względnie nienaruszone to miłość i pasja do pszczelarstwa i do pszczół. Tej optymistycznej myśli pozostaje się trzymać i dalej robić swoje.

Fort Knox przez pierwsze lata rósł systematycznie, choć powoli. Dołączały nowe osoby i zwiększała się systematycznie liczba rodzin. Wraz z wydzieleniem projektu poza ramy stowarzyszenia „Wolne Pszczoły”, choć jednym z argumentów było otwarcie projektu na osoby niezrzeszone, osiągnęliśmy efekt przeciwny i odeszło dwóch dotychczasowych uczestników. W zeszłym sezonie na odejście zdecydował się też Łukasz, który w pierwszej fazie działalności uratował nas od konieczności rozpoczynania selekcji od początku (co zresztą było podkreślane we wcześniejszych artykułach). Za dotychczasową współpracę – Łukaszu - serdecznie dziękujemy!

Współpraca pozostałych uczestników toczy się jednak dalej - z wszelkimi problemami jakie tylko mogą wystąpić. Przede wszystkim projekt opiera się o pszczoły nieleczone. Choć jest to przecież to, o co w nim chodzi, to jednak jest to także pierwszy i główny nasz problem. Otóż pszczoły nieleczone od warrozy zawsze będą o wiele bardziej podatne na wszystkie negatywne czynniki z jakimi muszą się borykać. Mogą wprawdzie rozwijać się pięknie, ale nagle mogą też przejść załamanie i osypać się w ciągu 2 tygodni. Jako przykład opiszę moją tegoroczną sytuację. W poprzednim roku moje pszczoły w Forcie przeżywały kryzys. Sezon był trudny, o czym mówią pszczelarze z całego kraju. W południowej części Polski, gdzie mieszkam i gdzie zajmuję się pszczelarstwem, były takie pasieki, które nie wyprodukowały nawet kilograma miodu, za to pochłonęły setki kilogramów cukru. Moja pasieka „fortowa” miała też wyjątkowego pecha, bo wszystkie rodziny, które na niej stały (również te poza projektem) miały olbrzymi kryzys i o ile pozostałe miejsca rozwijały się względnie dobrze (na miarę słabego sezonu i pszczół nieleczonych), to przyjeżdżając na pasiekę „fortową” miałem poczucie przegranej i konieczności walki o przetrwanie. To, jak chyba nic innego, pokazywało mi, jak bardzo pszczelarstwo potrafi być lokalne. Z moich 5 rodzin zgłoszonych do projektu, poprzednią zimę przetrwały trzy, przy czym jedną z nich stanowiły dwie uliczki pszczół bez matki. Wiadomo było, że ta „rodzina” nie będzie w stanie dojść do siły, aby wykorzystać ją do podziałów. Z dwóch pozostałych miałem utworzyć 5 odkładów. Problem w tym, że rodziny „mateczne”, z powodu wyjątkowo deszczowego maja, na czas podziału ledwie doszły do rozsądnej siły, a zaraz po podziałach wszystkie zaczęły mieć olbrzymie kłopoty. Rodzinki kurczyły się, a w pięciu odkładach w pierwszej turze wygryzła i unasienniła się tylko jedna matka. Trzeba było więc rozpocząć wychów matek od nowa – co znów przyczyniło się do dalszego osłabienia tych już i tak mizernych odkładów. W efekcie odkłady, które zrobiłem dla innych z puli pszczół Fortu, należały do najsłabszych jakie wykonałem nie tylko w historii mojego udziału w projekcie, ale i w całej swojej pasiece w sezonie roku 2019... Nie zrobiłem tego ani w złej wierze, ani z powodu lekceważenia współpracy. Złośliwość losu sprawiła, że na innych pasieczyskach pomimo złego, deszczowego startu sezonu, pszczoły rozwijały się w miarę dobrze, matki w większości unasienniały się, a rodziny zachowywały należyty wigor... To pierwszy problem Fortu: nie przeskoczysz tego co masz na pasiece. Z kurczących się rodzin z problemami, nie zrobisz pięknych odkładów.

Kolejnym problemem jest brak lokalności pszczół w takiej formie współpracy, jaką na dziś oferuje Fort. Dlaczego? Dlatego, że na cały kraj na dzień dzisiejszy mamy raptem siedmiu uczestników. Po tylu latach to mało - zwłaszcza, że było już więcej. Ale skutkiem tego kilka rodzin projektowych może stanowić gdzieś „wyspę” otoczoną morzem nieselekcjonowanych genów. Nie tylko zwiększa to problemy logistyczne, ale też wraz z transportem rodzin zmienia znacząco ich środowisko życia. Przykładowo, rodziny w miarę przystosowane lokalnie do klimatu pogórza, niekoniecznie muszą dawać sobie radę na równinach, choćby z powodu innych szczepów mikroorganizmów chorobotwórczych. Przewożenie pszczół nie zawsze im służy, a śmiertelność rodzin nie zawsze jest wprost i bezpośrednio skorelowana ze stopniem porażenia dręczem pszczelim. Rodziny mające 200 – 300 roztoczy i potrafiące utrzymać ich liczbę na tym poziomie, w jednych warunkach mogą przetrwać, a w innych osypać się – na przykład z powodu zmiany klimatu i wynikającej z tego zmiany mikroflory bakteryjnej, w tym patogennej (patrz np. tu: http://www.bractwopszczele.pl/tlm/torb1.html). Niejedna rodzina rozwijała się ładnie, ale przewieziona w nowe warunki nie przetrwała zimy – jak by się czasem wydawało zupełnie bez powodów. Rodziny z linii „J”, przykładowo, były przez dwa sezony jednymi z najładniej rozwijających się na mojej pasiece, ale potem wszystkie umarły bezpotomnie. Przewożenie pszczół na pewno im nie służy, a im dalsze dystanse pokonują, tym – jak się wydaje – zmniejsza się ich szansa na przetrwanie. Fort będzie więc tym sprawniejszy im wymiana pszczół będzie praktykowana bardziej lokalnie.

Kolejną słabością Fortu jest to, że jest to projekt skierowany do amatorów i przez przez amatorów jest on tworzony. Z wszelkimi tego konsekwencjami. Jako amatorzy mamy trudności w dostarczeniu odpowiednio przygotowanych skrzynek, zapewnieniem pszczołom dobrego startu, właściwym wykonaniu odkładów czy wreszcie utrzymaniu pszczół przy życiu i w dobrej kondycji. Piszę mamy, bo chyba te problemy mamy wszyscy – ja na pewno mam co najmniej kilka z nich.

Fort nie jest narzędziem doskonałym. Zwłaszcza z punktu widzenia selekcji. Choć rodziny dają radę przetrwać w jednej lokalizacji, nie wiemy, czy dadzą radę przetrwać w innej. Przykładowo w mojej pasiece funkcjonuje rodzina, oznaczona jako B5, która wywodzi się wprost z linii pszczoły, która przetrwała pogrom zimy 2016/17. Choć rodzina trwa u mnie do dziś (przynajmniej zgodnie z moją wiedzą, żyła jeszcze w końcu stycznia 2020 roku), to co roku próbuję zrobić z niej odkłady dla innych i chyba nie ma takiego miejsca, żeby one gdzieś przetrwały. Czy to „wina” pszczół, czy moja? Nie wiem. A może nie ma tu „winy”?

Ale „Fort Knox” ma nie tylko wady. Projekt nie ma też być tylko i wyłącznie doskonałym narzędziem selekcyjnym. Bo zapewne są ku temu lepsze metody. Ale mogą je praktykować przede wszystkim pszczelarze doświadczeni, chcący obserwować pszczoły, doglądać je stale i przede wszystkim rozwijający swoje pasieki. Doświadczenia pokazują, że trudno jest prowadzić własną selekcję nie mając minimum 40 – 70 rodzin. Poniżej tej liczby, to loteria, a powyżej i tak nie ma żadnych gwarancji. Ci, którzy chcą minimalizować ingerencję w pszczelą rodzinę i cieszyć się paroma ulami w ogródku sami praktycznie nie mają szans. Mogą trzymać pszczoły i owszem. Po kilku latach praktyki na pewno też zdobędą trochę wiedzy i doświadczenia. Ale pewnie co rok, dwa lub trzy, będą zmuszeni zaczynać od nowa. Chyba, że będą mieli szczęście – bo i to jest ważne! Fort jest przede wszystkim projektem, który powinien zachęcać do współpracy i dawać gwarancję w selekcji. Fort mówi: nie licz na innych, selekcjonuj sam! Ale uwaga: jeżeli pszczoły Ci umrą, nie pozwolimy Ci zaczynać od zera. To jest najwyższą wartością Fortu – przynajmniej dla mnie.

Od lat próbuję zachęcać do wstępowania do „Fort Knox”. Pomimo tego projekt nie rośnie tak jak mógłbym oczekiwać, biorąc pod uwagę jego niewątpliwe zalety. Ba, przez wszystkie te wspomniane we wstępie zawirowania, po pierwszym okresie obiecującego wzrostu, w zasadzie trochę się skurczył. Chciałbym wierzyć, że nie jest tak, że osiągam efekt przeciwny, bo i takie głosy są podnoszone. Wraz z podziałem naszego środowiska pszczelarzy naturalnych zapewne część ludzi nabrała rezerwy do współpracy. Pewnie widzą, że oprócz niewątpliwych jej zalet, można sobie przy okazji nabić guza. I po co, skoro pszczoły i pszczelarstwo mają być pasją i przyjemnością? To prawda. Tym, którzy tak myślą, nie wiem co powiedzieć. Nie mam dla nich argumentu...

Ale wiem, że są też inni. Tacy, którzy chcieliby współpracować z dziesiątków powodów, uczestniczą w dyskusjach z nami, a więc nie stronią od wymiany zdań i kontaktów. Czy działają z nami w Forcie, czy też nie, i tak są z nami, dyskutują, chcą przyjechać na nasze spotkania, chcą nas poznać. Oni właśnie dla mnie często stanowią zagadkę. Zastanawiam się bowiem, czemu nie chcą „poświęcić” dwóch, trzech rodzin, aby być z nami i przyczyniać się do wzrostu znaczenia pszczelarstwa bez leczenia pszczół, do usłyszenia naszego wspólnego głosu, a przede wszystkim do pokazania na zewnątrz, że można i trzeba próbować poprawiać warunki życia pszczół i ich przystosowanie do lokalnego środowiska i czyhających na nie zagrożeń. Ten głos się nie przebije do świadomości pszczelarzy, jeżeli go nie będzie. Wielu pszczelarzy używa toksyn w pasiekach, bo nawet nie wie, że jest alternatywa. Nawet jeżeli ta alternatywa nie jest na dziś żadną gwarancją, to wiedza pszczelarska krążąca w „powszechnym obrocie” nie pozwala mieć nadziei na inną jakość pszczelarstwa. Do dziś na konferencjach pszczelarskich przekonuje się pszczelarzy, że „lecząc” ratują gatunek przed zagładą i wymarciem. Ale nawet jeżeli prawda jest gorzka, to na pewno nie jest aż tak gorzka jak się ją przedstawia.

W naszym środowisku pojawiają się więc osoby, które deklarują chęć odstąpienia od stosowania kuracji chemicznych. Widzą, że długofalowo szkodzą one pszczołom i ich przystosowaniu środowiskowemu. Pomimo tego chyba czasem próbują same „wynaleźć koło na nowo”. Nie wstępują do Fortu. Próbują rok, dwa, trzy. Często potem zwracają się znów do chemii, choć tego nie chcą. Tracą nadzieję, a jeżeli nawet się ona tli, to poddają się w swoich działaniach. Albo próbują w kółko i w kółko na swoich małych pasiekach, kupując wciąż pszczoły z „linii komercyjnych”. Dlaczego? Nie zawsze to rozumiem. Rozumiem, że wiedzą, że nie należy uznać rodziny w Forcie za równoznaczne z osiągnięciem sukcesu w selekcji. Ba, sami to mówimy. Przecież wiele z nich umiera, jeszcze tego samego sezonu, w którym były utworzone. Ale czy kupienie rodziny z od komercyjnego hodowcy lub własne próby na wydzielonej grupie pięciu czy dziesięciu pni dają większe szanse? Dla mnie co najmniej wątpliwe. Niektórzy z tych pszczelarzy, zapytani wprost dlaczego nie wstępują do Fortu, twierdzą, że noszą się z tym zamiarem od roku lub dwóch, ale uważają, że nie mają nic ciekawego do zaoferowania projektowi ze swojej strony. Czekają aż wypracują „coś” przez rok, dwa, czy trzy i potem będą mogli być wartościowymi członkami tej społeczności. Sam spotkałem się z tym zdaniem co najmniej kilka razy. Cóż mogę powiedzieć oprócz tego, że... to w ogóle nie chodzi o to! Jeżeli coś już osiągniecie, to nie potrzebujecie Fortu dla własnej pasieki. Jeżeli do Fortu mieliby wstępować tylko tacy, którzy coś już osiągnęli, to oni też wiele nie będą potrzebowali od Was, choćby na Waszej pasiece zaczynało się dziać już coś pozytywnego. Fort potrzebuje tych, którzy potrzebują Fortu. Dzięki temu możemy budować społeczność, która może się przebić do świadomości pszczelarskiej.

Przed wstąpieniem do Fortu wiele osób pyta, czy w ich lokalizacji jest już ktoś, z kim mogliby współpracować bliżej. Jest to pytanie ze wszech miar rozsądne. Jedną ze słabości Fortu jest to, że nie ma w nim wystarczającego rozwoju, aby mogły się tworzyć lokalne podgrupy współpracy, w których wymiana pszczół nie osłabiłaby ich lokalnych przystosowań. Ale z drugiej strony, jeżeli negatywna odpowiedź na to pytanie zniechęci Cię do współpracy, musisz mieć świadomość, że za rok, gdy kto inny zada to samo pytanie z sąsiedniej gminy czy powiatu, ona czy on również może zrezygnować dokładnie z tego samego powodu. Jeżeli działasz lokalnie, być może masz kogoś z kim już współpracujesz? Może warto rozważyć wspólne wstąpienie? Koordynator projektu wówczas będzie mógł dzielić między Was Wasze własne pszczoły, ale gdy oboje poniesiecie „porażkę”, to zostaniecie wspomożeni z zewnątrz. Dzięki temu „genetyka”, nad którą pracujemy wszyscy, może się rozwijać dalej i dalej.

W mojej ocenie, dla amatorów chcących odstąpić od stosowania „chemii” w pasiekach nie powstało nic lepszego niż projekt „Fort Knox”. Ale my wszyscy potrzebujemy w tym projekcie nawet tych pszczół, które nie mają wielkich szans na przetrwanie bez kuracji. Bo one mogą nas złączyć we wspólnym celu.

Kolejny sezon za nami. W tej chwili w Projekcie działa siedmiu pszczelarzy i zgłoszonych jest 26 rodzin pszczelich. Do końca sezonu 2019 wszystkie straty – jak chyba w każdym roku – zostały uzupełnione. Na dzień dzisiejszy już pięć z tych rodzin zostało zgłoszonych jako straty do uzupełnienia na rok 2020. Zapewne będzie ich więcej. Czy będzie łatwo? Nigdy nie było! Ale zawsze wspólnie dawaliśmy radę!

Bartłomiej Maleta / Bractwo Pszczele
03/2020